Gdy pada nazwisko Jana Cybisa, przed oczami zjawiają się skomplikowane malarskie kompozycje w stylu francuskiego postimpresjonizmu, o bogatym kolorycie, gęstej fakturze, niekiedy wyraźnych uderzeniach pędzla.
Znamy niektóre z nich, pamiętamy kilka, a jest to prawdziwy elementarz nowoczesności w polskiej sztuce. Dla wielu te obrazy były najważniejsze, dla innych nie miały szczególnego znaczenia, ale Cybis pozostaje niezwykłą figurą w świadomości polskiej sztuki XX wieku.
Swoistym paradoksem Jana Cybisa, Ślązaka, który jednoznacznie włączył się do kultury polskiej, był fakt, że zaczął studiować we Wrocławskiej Akademii Sztuki i Przemysłu u Otto Müllera – wcześniej wybitnego niemieckiego ekspresjonisty – w latach 1919–21, czego w jego sztuce zupełnie nie widać. Potem przeniósł się do Krakowa. Uczył się u Józefa Mehoffera, Ignacego Pieńkowskiego, a wreszcie Józefa Pankiewicza, który stał się najważniejszym nauczycielem nie tylko dla niego, ale i całego pokolenia krakowskich studentów. To dzięki jego fascynującym opowieściom młodzi adepci zapragnęli poznawać sztukę francuską na miejscu i postanowili w Paryżu założyć coś w rodzaju filii krakowskiej uczelni. Mieli wyjechać na rok, zostali lat siedem. Przez cały ten czas chłonęli francuską kulturę, ale przecież nie tylko francuską, bo bez wątpienia był wtedy Paryż wciąż niekwestionowaną stolicą światowej sztuki, mekką artystów, artystycznym pępkiem świata.
Gdy ostatecznie wrócili w 1931 roku do kraju, zaczęli walczyć o prawdziwą twórczość w ich kolorystycznym rozumieniu. Pomagało im w tym wydawanie pisma „Głos plastyków” i nieco zmieniająca się sytuacja w Polsce międzywojennej, związana z wejściem na scenę kolejnego artystycznego pokolenia. Toczyła się wtedy dość bezpardonowa walka ze sztuką tradycyjną, o młodopolskich jeszcze korzeniach, a swoistą nowoczesnością, którą reprezentowali kapiści.
Choć konwencja postimpresjonistyczna w latach 30. XX wieku była już nieco anachroniczna, od kilkunastu wszak lat na świecie istniało wiele odmian abstrakcji czy innych -izmów, to na polskim gruncie, mocno jeszcze młodopolskim, była to formuła dość nowoczesna i nieoczekiwana, która musiała walczyć o swoje istnienie. I coś z tego bojowego nastawienia pozostało kapistom na zawsze.
Jan Cybis, malarz i nauczyciel kilku pokoleń artystów był postacią niezwykle ważną w sztuce polskiej po 1945 roku, w środowisku kapistów wręcz emblematyczną. Po wojnie członkowie i sympatycy Komitetu Paryskiego objęli wiele kluczowych stanowisk w polskich uczelniach artystycznych i przez lata nadawali ton malarstwu, które w znacznym procencie miało postimpresjonistyczny, kolorystyczny, często wręcz kapistowski charakter, mimo istnienia wielu redakcji i odmian tej sztuki.
Jan Cybis był również założycielem Związku Polskich Artystów Plastyków, organizacji zrzeszającej twórców z rożnych dziedzin w silnej i liczebnej organizacji. W naturalny sposób po jego śmierci nagroda ustanowiona przez związek w 1973 roku otrzymała jego imię. W zamyśle przyznawana jest za całokształt twórczości.
Nagroda jest w Polsce swoistym fenomenem, bo pozostaje w najwyższym stopniu niezależną. Tylko raz nie została przyznana – w 1982 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego i rozwiązaniu większości związków twórczych, w tym ZPAP. Przez jakiś czas prawo do przyznawania tego wyróżnienia rościł sobie nowopowołany tak zwany „neozwiązek”, zwany powszechnie „zlepem”, ale prawowitemu dysponentowi, czyli Okręgowi Warszawskiemu ZPAP udało się nagrodę odzyskać.
W nieunikniony sposób jej pierwszym laureatem został uczeń Cybisa, Tadeusz Dominik, ale później nagrodę otrzymywali artyści wywodzący się z bardzo różnych artystycznych i środowiskowych opcji, a więc nie tylko ludzie bliscy kolorystycznemu idiomowi malarstwa.
Stefan Gierowski (nagroda 1980) w swoich abstrakcjach zajmuje się najczęściej wzajemnym oddziaływaniem barw, ich wzmacnianiem lub osłabianiem. Nieco upraszczając, jego twórczość można by właściwie określić jako wersję sztuki kolorystów w nowej konwencji. Chociaż obrazy Gierowskiego nie mają nic wspólnego z polskim koloryzmem rozumianym ściśle, to równocześnie w najlepszym tego słowa sensie – pozostają kolorystyczne.
Jan Dobkowski (nagroda 1994) był uczniem Jana Cybisa, ale jeszcze w czasie studiów zrezygnował z barwnych niuansów i zaczął tworzyć erotyzujące, płaskie kompozycje oparte na kontraście czerwieni i zieleni. Płynne kształty o jakby secesyjnym rodowodzie bywały swoistymi rebusami. Zarazem na obrazy Dobkowskiego można spojrzeć jak na dzieła o lekko opartowskiej proweniencji.
Stanisław Fijałkowski (1989) pierwsze kroki w sztuce stawiał w Łodzi jeszcze pod okiem Władysława Strzemińskiego. Przeszedł fascynację kubizmem i koloryzmem, by na koniec znaleźć miejsce dla siebie na pograniczu abstrakcji i realizmu. Zatem na jego obrazach pojawiają się konkrety z realnego świata: droga, kamień, schody, ale poprzez inny kontekst ich obecności płótna zmieniają swój charakter, stając się zupełnie nowymi dziełami, wzbogaconymi dodatkowo o nutę surrealizmu.
Malarstwo Łukasza Korolkiewicza (1991) z jednej strony ma niezwykle wyestetyzowany charakter i perfekcyjny warsztat, z drugiej nie waha się czerpać inspiracji z codzienności, która pod jego pędzlem zmienia się w ponadczasową, uniwersalną wypowiedź niezwykle uważnego obserwatora. I choć prze lata obrazy te ulegają nieustannym przemianom, równocześnie są wierne fotograficznej inspiracji.
Na polskim gruncie postawy surrealistyczne nie są zbyt częste, choć po kropli tego myślenia można odnaleźć w sztuce wielu artystów. Tym, u którego znajdziemy ich znacznie więcej, bez wątpienia jest Zbigniew Makowski (1992). Wybitny znawca sztuki dawnej, w szczególności weneckiej, traktuje swoje malarskie poszukiwania właściwie jak próbę odnalezienia malarskiego kamienia filozoficznego, który przemieni oporną materię w dzieło doskonałe.
Niezwykle znamienne i przełomowe dla charakteru nagrody było przyznanie jej w 1995 roku konceptualiście Ryszardowi Winiarskiemu. Wybór jego sztuki był pierwszym tak mocnym zerwaniem z tradycją nagradzania malarzy o czysto malarskim czy kolorystycznym rodowodzie i otwierał drogę artystom o nader odmiennych artystycznych strategiach. Konsekwencje owego otwarcia okazały się dla Nagrody im. Jana Cybisa brzemienne w skutki.
Nagrodzony w 1999 r. Tomasz Ciecierski paradoksalnie do malarstwa docierał po okresie przewagi rysunku, od którego zaczynał. I początkowo taki też rysunkowy charakter miały jego obrazy. Z czasem estetykę jego płócien zaczął wyznaczać pędzel, w jego dukcie malarz odnalazł konstruującą siłę estetyczną i sprawczą. W ostatnim czasie coraz chętniej łączy on malarstwo z fotografią.
Zafascynowany pejzażem Leon Tarasewicz (1998) w nim znajdował inspirację i tematy dla swoich malarskich kompozycji. Jednak od pewnego czasu blejtram i płótno przestały mu wystarczać, przeszedł ku abstrakcyjnemu myśleniu i kompozycjom przestrzennym, tworzonym choćby z kolorowych tynków, w galeriach, ale i przestrzeniach publicznych.
Sztuka Jacka Waltosia (2002), który zaczynał wraz kolegami z Grupy Wprost, zawsze miała w centrum swej uwagi człowieka. Niezależnie czy jego postać zjawiała się kontekście politycznym, religijnym, filozoficznym, egzystencjalnym, psychoanalitycznym czy estetycznym, nieodmiennie pozostawała najważniejsza. Trwanie w uważności wobec bliźniego to naczelna cecha sztuki Waltosia.
Jeszcze innym artystą z Krakowa, ale o całkowicie odmiennym podejściu do zagadnień malarskich, jest Jerzy Kałucki (2005). Konsekwentny geometrysta, zafascynowany artystycznym, ale i matematycznym rozwiązywaniem „kwadratury koła”, z okręgu uczynił temat swej sztuki i swoich poszukiwań.
W 2003 roku wyróżniona została dama polskiego malarstwa – choć sama o sobie i swojej sztuce myśli znacznie skromniej – czyli Aleksandra Jachtoma. Konsekwentna i osobna, tworzy rzadko w Polsce spotykaną abstrakcję kolorystyczną, która na gruncie amerykańskim nazywana jest color field painting – malarstwem barwnych powierzchni. Jest Jachtoma wielką mistrzynią tej techniki malarskiej, która w jej wersji staje się dziełem niemalże filozoficznym i obfitującym w sensy.
Jarosław Modzelewski (2004) i Robert Maciejuk (2009) kształcili się na warszawskiej ASP w pracowni Stefana Gierowskiego i choć zaczynali od malarstwa abstrakcyjnego, pozostają od lat malarzami figuracji, ale rozumianej kompletnie odmiennie. Dla Modzelewskiego niezwykle istotne są rozwiązania kolorystyczne. Kontrastowe, brzmiące zestawienia barw są jego znakiem rozpoznawczym, a tematy czerpie on z obserwacji codzienności. Maciejuk w ostatnich pracach właściwie rezygnuje z koloru na rzecz monochromatycznych i enigmatycznych kompozycji o zróżnicowanym charakterze, to abstrakcyjnych, to realistycznych, to pejzażowych. Inspirację znajdował także w książkach dla dzieci. Często myśli o swych obrazach jako o całościach, które mogą funkcjonować samodzielnie lub jako zestawy.
Wreszcie wyróżnieni Paweł Susid (2011), Marek Sobczyk (2012) i Jadwiga Sawicka (2013), którzy najchętniej posługują się w swoich obrazach tekstem. Są to zazwyczaj krótkie słowa, zdania, sentencje, czasem malowane lub odbijane z szablonów. I choć są jeszcze tworzone w tradycyjny sposób, to równocześnie niewiele dbają o tak zwaną stronę malarską, tu treścią staje się przekaz słowny. To wielka zmiana jakościowa w tradycji nagrody, która w nieodwracalny sposób musi się zmieniać wraz powstającą i otaczającą nas sztuką. Od tej chwili właściwie łatwo sobie wyobrazić, że za jakiś czas, by uniknąć stagnacji, możliwe będzie przyznawanie jej artystom z innych dziedzin, takich jak film czy instalacja, rzeźba czy performans.
Jeszcze do tego nie doszło, ale Koji Kamoli (2015) to również bardzo odmienna, zdecydowanie niemalarska nagroda: dla artysty-filozofa, który przeniósł na polski grunt minimalistyczną estetykę z japońskich ogrodów zen, czy wielki skrót rodem z haiku.
Całkiem inaczej rzecz ma się z twórczością Grzegorza Sztwiertni (2016), który medium malarskie używa wyłącznie do ilustrowania przykrych historii, chorób, wypadków, fizjologicznych anomalii. Jego oko i pędzel mają precyzję chirurgicznych narzędzi.
Ostatni laureat (2017), Włodzimierz Pawlak, jest jednym z najbardziej nieprzewidywalnych artystów w polskiej sztuce. Podejmował już tyle różnych konwencji, tyle różnych estetyk, a przy tym i teoretycznych założeń, że niekiedy można stawiać sobie zasadne pytanie, czy wszystkie z tych dzieł wyszły spod jego ręki… Wiadomo że tak, ale zdziwienie pozostaje.
Z listy laureatów Nagrody imienia Jana Cybisa nie da się stworzyć pełnego obrazu polskiego malarstwa ostatnich czterdziestu pięciu lat, ale może być ona dość reprezentatywnym przeglądem tego, co w nim się zdarzyło ważnego. Zarazem jest jedną z możliwych do przyjęcia perspektyw oglądu historii dokonań malarzy tworzących w naszym kraju. Nieco nieprzewidywalna, pozostaje najbardziej prestiżową, bo przyznawaną przez samo środowisko malarskie. Można sztuki Jana Cybisa nie lubić, ale nagrodę jego imienia warto dostać.
Bogusław Deptuła
Kurator wystawy
Cybis = Malowanie
Wystawa z okazji 45lecia ustanowienia Nagrody im. Jana Cybisa
Czynna w dniach 16.05-14.06.2018
Otwarcie 16.05.2018, godz.18.00